Bakemonogatari. Na początku wspomnieć trzeba, że to dzieło studia Shaft, które ma dosyć specyficzne spojrzenie na formę i treść. Sporo świetnie zamaskowane (niekolącego w oczy, naprawdę, ja jestem uczulony, a mimo to oglądam) 3D, sporo dziwnych plansz z jeszcze dziwniejszymi tekstami, które migają czasem na dosłownie ułamki sekundy. Ciekawe (imo ładne) projekty postaci.
Z treścią bywa jeszcze dziwniej. Shaft stawia na ekscentryzm, czasem na pastisz i absurd. W ich seriach nic nie jest taki, jakimi się na początku wydaje.
W pierwszym odcinku zwyczajny by się wydawało uczeń widzi dziewoję spadającą z b. wysokich schodów. Łapie ją, przygotowując się w duchu na uszczerbek zdrowotny (złap 40 kilo spadające z kilku metrów). Okazuje się jednak, że dziewczyna po prostu nic nie waży. Co więcej, ma wyjątkowo wrogie usposobienie. Wpycha biednemu Araragiemu... Nie, sama musisz to zobaczyć, bo scena jest genialna. W każdym razie w pewnym stopniu krzywdzi licealistę i zabrania mu się do jej osóbki zbliżać. Po kilku minutach chłopak podbiega, pokazuje zabliźnioną ranę. Obwieszcza, że kiedyś był wampirem i wie, kto może ją z utraty wagi uleczyć. To początek trudnej przyjaźni z tsundere i nie tylko.
Wiem, głupio to brzmi, do tego seria jest mocno przegadana (aczkolwiek dialogi są po prostu genialne). Mamy tu jednak do czynienia z niezwykle subtelną parodią naprawdę wielu animowanych stereotypów. Seria długa nie jest (15 ep), jak dla mnie cholernie warto.
Tutaj można nawet sobie poczytać część spolszczonej nowelki (też polecam)