Dzieci Nocy...
- Czosnek
- Krwiopijca
- Posty: 1324
- Rejestracja: 12 lut 2007, o 18:23
- Płeć: Kobieta
- Lokalizacja: okolice Warszawy
Iron Maiden - The Number of The Beast
(Steve Harris)
"Woe to you, Oh Earth and Sea, for the Devil sends the
beast with wrath, because he knows the time is short...
Let him who hath understanding reckon the number of the
beast for it is a human number, its number is Six hundred and
sixty six."
I left alone my mind was blank
I needed time to think to get the memories from my mind
What did I see can I believe that what I saw
that night was real and not just fantasy
Just what I saw in my old dreams were they
reflections of my warped mind staring back at me
'Cos in my dream it's always there the evil face that twists my mind
and brings me to despair
The night was black was no use holding back
'Cos I just had to see was someone watching me
In the mist dark figures move and twist
Was this all for real or some kind of hell
666 the number of the beast
Hell and fire was spawned to be released
Torches blazed and sacred chants were praised
As they start to cry hands held to the sky
In the night the fires burning bright
The ritual has begun Satan's work is done
666 the number of the beast
Sacrifice is going on tonight
This can't go on I must inform the law
Can this still be real or just some crazy dream
But I feel drawn towards the evil chanting hordes
They seem to mesmerise me ... can't avoid their eyes
666 the number of the beast
666 the one for you and me
I'm coming back I will return
And I'll possess your body and I'll make you burn
I have the fire I have the force
I have the power to make my evil take it's course...
---------------------------------------------------------------
W posępną nocy zaszedłem krainę,
Po śniegu, co się usuwał pode mną -
I przez powietrze zmrożone i sine,
Które zawisło nad przepaścią ciemną,
Rzucałem trwożne spojrzenia w pustkowie,
Bo czułem trwogę w mej piersi nikczemną.
Włos mi się jeżył przymarzły na głowie,
Na duszę dziwna przerażeń zmartwiałość
Spadła i skrzydła rozpostarła sowie;
I oślepiała mnie ta śniegu białość,
I obłąkały mnie te nocne cienie,
I upajała mnie ta skamieniałość.
I to zamarłej pustyni milczenie
Zdało się łamać we mnie życia prawa;
Byłem jak ciemność, rzucony w przestrzenie,
I nie wiedziałem, czy to sen, czy jawa;
O bycie własnym wątpiąc, znicestwiony,
W białym tumanie jak znikomość mgława
Niknąc, leciałem, tym wirem niesiony,
Bez tchu, pamięci, w milczące otchłanie,
Spowity w śnieżnej zamieci osłony.
Ani to blade poranku świtanie
Nadeszło ująć martwości złowrogiej,
Co z chłodnych puchów utkała posłanie
Zniknionej ziemi, ani wśród tej drogi,
Do zatracenia podobnej odmętów,
Nie rozdarł ciszy żaden szmer ubogi,
I nawet echa dalekich lamentów
Nie biegły świadczyć o istnień ruinie,
Strąconych z życia powierzchni bez szczętów.
W tej niezmierzonej ciemności godzinie
Czasu już długa przeciekała wieczność,
A nieruchome nicestwa pustynie
Nie przyszła mierzyć codzienna słoneczność
Zwyczajnych światów, i noc nieskończona
Trwała - jak trwania ostatnia konieczność.
Zrazu myślałem, że mnie ból pokona,
Że mnie wstręt zdławi, a przestrach oniemi,
I że ta próżnia niebios potępiona,
Co bez powietrza zda się i bez ziemi,
Mnie w nieruchome opasawszy skręty,
Z cieniami tylko porówna czarnemi,
I że w tę straszną ponurość wsiąknięty
Utonę głucho bez łez i bez jęku,
Zaprzepaszczony i w mgły rozpierzchnięty.
Lecz i ten koniec nawet, pełen wdzięku
Wobec ohydy upiornego bytu,
Jak widmo z światów dobyte rozdźwięku,
Pierzchał przede mną wśród męczarń przesytu,
I wciąż płynąłem, jako rzecz bezwładna,
Przeciw ciemnemu nicestwa korytu.
Otucha mnie też nie karmiła zdradna,
Bom się czuł skonan - myślą pogrobową,
Dla której przyszłość nie świeci już żadna;
I całą przeszłość niosłem bezechową
Na barkach swoich - w kraje bezpowrotne,
Rozpamiętując jej umarłe słowo.
Dalej więc, przez te wybrzeża samotne,
Przez mgieł powodzie, przez zaspy śniegowe,
Przez niebios brudne plamy i przez błotne
Zacisza bagien, przez stepy jałowe,
Gorzkie jeziora, piaszczyste wydmuchy
Pędziłem - chmury roztrącając płowe.
Pytałem tylko siebie: Gdzie są duchy
Z rozbitych siedzib na wieki wyparte?
I zatraconych światów gdzie okruchy?
Wszystko zostałoż bez śladu zatarte?
I źadneź widmo nie przyjdzie mnie trwożyć,
Na swoje piersi wskazując rozdarte?
Z plemion, co jutra nie umiały dożyć,
Nie pozostałoź śladu nawet w próchnie,
Co bym na sercu swoim mógł położyć?
I żaden z lodów płomień nie wybuchnie,
Co by mi wskazał grobów tajne nory,
Gdzie ton harfowy padł - i w kirach głuchnie?
Źadneź się nawet nie zlęgną potwory
Z mętnych zapłodnień, zgnilizn i kałuży,
Co by przeznaczeń złamawszy zapory,
Powstały straszne wśród mogilnej burzy?
Ale nic - jedno, wielkie, uroczyste,
Co się nie błyska nawet i nie chmurzy,
Przestrzenie sobą wypełniło mgliste;
A jam je musiał, do dna mierząc wzrokiem,
Za swe dziedzictwo przyjąć - i wieczyste.
Krusząc się pod tym haniebnym wyrokiem,
Przypominałem stracone obrazy:
Gdy tęcze grały nad życia obłokiem,
Gdy nawet z łomów dźwigały się głazy,
A rozbujane w takt Amfionów pieśni,
Spełniały proroctw szalone rozkazy.
Przypominałem, jak szli ci boleśni,
Rozmiłowani w szumie gęstych borów,
Płaczących Dryjad kochankowie leśni,
Wrzosom rumianych użyczać kolorów,
Uśpione echa budzić z wschodem słońca,
Aby gemonie zyskać gladiatorów;
I w oczach moich gwiazda spadająca
Stopiła lawin zimowe obroże,
I poruszyła się fala milcząca,
I odsłoniła mi umarłych zorzę,
Co się na ciemnych rozpostarłszy sferach,
Usłała śmierci koralowe łoże;
I jako próchnik, błyszczący w eterach,
Rozbłękitniła grobów sen miesięczny,
Ledwie widzialny w gwiaździstych szpalerach.
Więc znów ujrzałem świat ten tyle wdzięczny!
W harmonii, wieczną uświęconej ciszą,
Tracący życia koloryt niezręczny -
I otrząśnięty z tych łez, które wiszą
Nad ziemskich piekieł nieustanną wrzawą,
Aż w sobie piorun dla nich wykołyszą.
Mieniąc się barwą opałów jaskrawą,
Stanął przede mną jak anioł, co klęknie
Ponad kołyską sierocą i łzawą
Patrzeć, czy serce dziecięcia nie pęknie;
A z róż niebiańskich niosąc mu kolędę,
Ani go zdziwi, ani też przelęknie.
Miłość ma swoją słoneczną legendę,
Co wspomnień zerwać nie daje łańcucha,
Mówiąc sierotom: "Ja, matka, przybędę
Słuchać tych żalów, których nikt nie słucha.
Nie wierzcie temu, że nas teraz dzieli
Nie zapełniona niczym przepaść głucha".
Więc i ja, z martwej podniesień topieli,
Kłamstwo zadałem śmiertelnej rozłące
I w to wierzyłem, co mówią anieli.
O jakież zdroje czyste i szemrzące
Wiosennych kwiatów podsycają wonność,
Między olchami ściekając po łące,
Melancholijną wierzb płaczących skłonność
Łagodząc najad pieszczonym językiem,
Głoszących ślubów przeżytych dozgonność;
I złotym jaskrów błyszczące płomykiem
Pomiędzy gaje biegną i ogrody
Prowadzić nocne rozmowy z słowikiem.
Ponad cichymi rozstawione wody,
Na wzgórzach, spiętych dzikiej róży krzewem,
Bieleją wiosek ubogie zagrody:
Kołyski marzeń dziecinnych, gdzie śpiewem
Porwane myśli lecą ponad błonie,
Ponad zielonym przyszłości zasiewem.
Ta niemowlęca świętość, co tu wionie,
Prześniła wieki czysta, nieskażona,
Jak perła w muszli zachowana łonie;
I nie wie nawet, gdzie jest pogrzebiona
Ciężka spuścizna, którą przyjąć trzeba,
Rzucając w ziemię ojczystą nasiona.
Dość jej na dzisiaj ojczystego nieba
I dymiącego ojcowizn ogniska,
Sosnowych borów i czarnego chleba.
Gaje i chaty! jasne zdrojowiska!
Zielone łąki, wysmukłe topole
I na rozstajnych drogach wśród urwiska
Omszone krzyże w cierniach! was, pacholę,
Widziałem w tęczy migającej rąbku,
A dziś was widzę strojne w aureolę.
O lilio czystych krynic! o gołąbku
Opróżnionego gniazda! drzewko krasne,
Wieńczony krwawą jagodą jarząbku!
Widzieć cię jeszcze, nim na wieki zasnę,
Ach! dozwoliły mi anioły złote,
I pod twe stopy rzucić serce własne.
Wy, cienie, w jasną odziane prostotę,
Coście rycerskiej zbyły się kolczugi,
A krwi rycerskiej lejecie szczodrotę!
Kapłany gruzów! twarde krzyża sługi!
Raz jeszcze padnę wśród was na kolana -
Zanim przekleństwo rzucę na wiek długi.
Przez niebo wasze dziś rozmiłowana,
Błądząca dusza zapomni o gniewie -
Bo ojców swoich szuka rozpłakana.
Wy jak cyprysy naszych pól - modrzewie,
Stoicie smutnie w opróchniałej korze,
W niezrozumiałym dziś gwarzące śpiewie.
Przy was mą harfę wędrowną położę,
Niechaj jęk wyda, strzaskana przez gromy,
Co w wieczność wasze wróci bez klątw może.
Lecz cicho teraz! Bo przez świątyń łomy
Widzę żałobny wpół, a wpół weselny,
Ciągnący orszak duchów mi znajomy,
Wzniosły i święty jako hymn kościelny,
Co się wylewa w ekstazie ofiary.
Czy prawdą jesteś, o ty nieśmiertelny
Zawiązku kwiatów niewygasłej wiary?
Co bez owoców z drzewa życia spadasz,
Jak niedośniony tryumf nocnej mary;
Lecz ani barwy wiosennej postradasz,
Ani cię splami rozpacz albo trwoga;
Ziemi ci braknie, lecz niebo posiadasz,
I tak ci przyszłość zaświatowa droga,
Że otrząśnięty w girlandach przedwcześnie,
Z ochotą lecisz kwitnąc w ręku Boga.
Prawdą, ach! dla mnie, co powtarzam pleśnie
Przebrzmiewające w tylu piersiach rannych,
Co m się obłąkał w ciemnościach i we śnie,
I tum was znalazł, w jutrzenkach porannych,
Przez Drogi Mlecznej zamgloną gwiaździstość,
W pragnieniach do was lecąc nieustannych.
Prawdą jest dla mnie ta dziewicza czystość,
Z którą płyniecie w światy idealne,
Jak meteorów różana ognistość.
Serca! grobowców prochami zapalne,
Anielskich kwiatów upojone wonią,
Ogniki tylko w cmentarzach widzialne...
Do was przychodzę z połamaną bronią
I z zasłoniętym rękami obliczem;
Z wami zgubiłem duszę - idę po nią...
Kwitnienie wasze będzie tajemniczem
Dla światów zgiętych nad codziennym plonem -
Lecz w opadnięciu cichem, ofiarniczem
Pod Chrystusowe nogi, wczesnym zgonem,
Spoczywa natchnień nieujęta siła,
Co świat nastraja nadzmysłowym tonem.
Cóż, że się w drżeniu eterów ukryła
I błądzi srebrna po księżyca sierpie?...
Do niej się będzie zwracać ziemska bryła
I brać swe blaski, nie wiedząc, skąd czerpie;
Aż zwyciężona zgryzotą duchową,
"Wstań, ideale! - zawoła - bo cierpię".
Tu przed oczami moimi na nowo
Widzę was wszystkich wieńczonych jemiołą,
Co jest odrodzeń godłem, jak w różową
Toniecie światłość, i wieśniacze sioło,
Niby betleemską narodzin stajenkę,
Rozpromieniacie gwiazdami wokoło.
O! stójcie jeszcze... lecz rajską jutrzenkę
Pokryła ciemność, lecąca w odmęty,
I położyła mi na duszy rękę -
Wtedy się chyląc z wolna jak kwiat ścięty,
Co kładzie twarz swą smutną na mchy rdzawe,
Jeszcze nie zeschły, ale już zwiędnięty,
Przybrałem cichą umarłych postawę,
I chciałem zabić myśl i zamknąć oczy
Na wszelką boleść i wstyd, i niesławę.
Gdy wtem mnie chmura ciemniejsza otoczy,
Z tej chmury skrzydeł wynurzy się dwoje
I mnie cudownym zjawiskiem zaskoczy;
Aż nagle chmurne odrzuciwszy zwoje,
Zstąpił przede mnie jakiś rycerz hardy,
W wieczyste duchów zaprawiony boje.
Jak płomień jasny, a jak marmur twardy,
Nieugiętością zbrojny, nie puklerzem,
Mierzył mnie wzrokiem spokojnej pogardy.
Dał mi znak, a jam powstał przed rycerzem,
Niewzruszoności dziwiąc się kamiennej,
Którą my, ludzie, za nieczułoić bierzem,
A którą, gdy duch napełni płomienny,
To jest królową światów, które kruszy,
Jedynie godną dzierżyć rząd niezmienny.
Ze czcią patrzałem, cichy syn pastuszy,
Na tę książęcą postać gromowładną -
Co się nie ugnie w gromach i nie ruszy,
Co nie rozbroi się litością żadną
I poty miecza do pochwy nie włoży,
Aż wyrok spełni nad tymi, co padną.
Poznałem, że to jest posłaniec boży,
Choć kto on, jeszcze nie odgadłem zrazu,
Wpółoślepiony blaskiem tamtej zorzy -
I tylko w jego źrenicach z topazu
Czytałem straszną, świat łamiącą siłę,
Której nie myśli braknie, lecz wyrazu.
Tak w dociekania pogrążeń zawiłe,
Straciłem z oczu, z serca i z pamięci
Teraźniejszości zniknioną mogiłę.
Jakby zgadując niewyraźne chęci,
Duch ten swój oddech w ludzkie ubrał słowa
I rzekł po trzykroć: "Przeklęci! przeklęci!
Przeklęci, których jutrzenka grobowa
Kołysze do snu, do łez i nicości
I żywcem w łonie potępionym chowa!
Dla takich Bóg sam nie znajdzie litości,
Bram im przyszłego życia nie otworzy
I twarz odwróci swoje od ich kości.
Bo kto do tyła duszę swą zuboży,
Że już z niej zetrze nieśmiertelne piętno
I dobrowolnie w prochach się położy,
Jak samobójca pierś splamiwszy smętną -
Wart, by go zdeptał praw skrzywdzonych mściciel,
I nawet pamięć jego będzie wstrętną.
Ja nie przychodzę jako pocieszyciel
Zatruwać przyszłość miłością zgnilizny,
Ale sąd niosę, wszechwładny niszczyciel -
A miecz wyroków, wolny od trucizny,
Jest obosiecznym i zadając ciosy
Zasklepia razem ciężkie wieków blizny.
Długo was pieścił Cherub złotowłosy
I nad lichymi próchnami się bawił,
Wmawiając wielkość w strzaskane kolosy,
A przecież z gruzów kolumn nie wystawił
I życia nie wlał w umęczone prochy,
Tylko je w tęczy krwawej przez świat spławił,
Mistyczną pieśnią napawając śpiochy,
A odurzone siedmiu niebios blaskiem,
Rzucił w ciemności ów aniołek płochy.
Ja więc przychodzę jako burza z trzaskiem
Deptać doszczętnie zgniecione owady,
Połowicznego istnienia obrazkiem
Zadowolone, byle ujść zagłady,
A życiu, które wyższych szczebli sięga,
Dziś krępujące usunąć zawady.
Oto jest moja tajemna potęga,
Co ma odnawiać bezpłodne ugory!
I oto jarzmo, w które ludy wprzęga!
Chodź za mną! W świat ten gnijący i chory,
Przez drogi pełne klątwy i rozpaczy,
Między skowane w łańcuchach upiory,
Pomiędzy również upiornych siepaczy,
Brodzących we krwi, którym wciąż się zdaje,
Ze o nich przyszłość świata się zahaczy.
Chodź za mną w znojów nieprzebranych kraje!
Lepsze są one niźli wyobraźni
Kłamliwych widzeń utracone raje;
Niech cię nie straszy długość ciężkiej kaźni,
Ani zasmuca wierzchnej pleśni zgniłość.
Stąpaj bez wspomnień, żalu i bojaźni
I zerwij dawną z grobami zażyłość,
I całą przeszłość marzeń chciej zostawić,
Aby cię znowu nie zbłąkała miłość.
To, co upadło, musi w rdzy się strawić
I pod martwości szatą taić skrycie,
Bez próżnych pokus, aby siebie zbawić;
Nie nadwątlone niczym nowe życie,
Któremu niańczy grób ten jak kołyska,
Nim niemowlęce odrzuci spowicie
I rzeczywistą siłę lotu zyska.
Niech więc nie jęczy cichy proch człowieczy
Pod stopą, co go depcze i uciska,
Bo odrodzenie światów ma na pieczy
I z woli Bożej zostaje deptany,
Która mu tryumf ojcostw zabezpieczy.
I ty więc losów nie pragnij odmiany,
Nie żądaj nigdy łaski ni przebaczeń".
"Kto ty? - spytałem - duchu niezbłagany!"
A on mi na to: "Jam anioł przeznaczeń".
Adam Asnyk
[Neapol, 8 styczeń 1865]
(Steve Harris)
"Woe to you, Oh Earth and Sea, for the Devil sends the
beast with wrath, because he knows the time is short...
Let him who hath understanding reckon the number of the
beast for it is a human number, its number is Six hundred and
sixty six."
I left alone my mind was blank
I needed time to think to get the memories from my mind
What did I see can I believe that what I saw
that night was real and not just fantasy
Just what I saw in my old dreams were they
reflections of my warped mind staring back at me
'Cos in my dream it's always there the evil face that twists my mind
and brings me to despair
The night was black was no use holding back
'Cos I just had to see was someone watching me
In the mist dark figures move and twist
Was this all for real or some kind of hell
666 the number of the beast
Hell and fire was spawned to be released
Torches blazed and sacred chants were praised
As they start to cry hands held to the sky
In the night the fires burning bright
The ritual has begun Satan's work is done
666 the number of the beast
Sacrifice is going on tonight
This can't go on I must inform the law
Can this still be real or just some crazy dream
But I feel drawn towards the evil chanting hordes
They seem to mesmerise me ... can't avoid their eyes
666 the number of the beast
666 the one for you and me
I'm coming back I will return
And I'll possess your body and I'll make you burn
I have the fire I have the force
I have the power to make my evil take it's course...
---------------------------------------------------------------
W posępną nocy zaszedłem krainę,
Po śniegu, co się usuwał pode mną -
I przez powietrze zmrożone i sine,
Które zawisło nad przepaścią ciemną,
Rzucałem trwożne spojrzenia w pustkowie,
Bo czułem trwogę w mej piersi nikczemną.
Włos mi się jeżył przymarzły na głowie,
Na duszę dziwna przerażeń zmartwiałość
Spadła i skrzydła rozpostarła sowie;
I oślepiała mnie ta śniegu białość,
I obłąkały mnie te nocne cienie,
I upajała mnie ta skamieniałość.
I to zamarłej pustyni milczenie
Zdało się łamać we mnie życia prawa;
Byłem jak ciemność, rzucony w przestrzenie,
I nie wiedziałem, czy to sen, czy jawa;
O bycie własnym wątpiąc, znicestwiony,
W białym tumanie jak znikomość mgława
Niknąc, leciałem, tym wirem niesiony,
Bez tchu, pamięci, w milczące otchłanie,
Spowity w śnieżnej zamieci osłony.
Ani to blade poranku świtanie
Nadeszło ująć martwości złowrogiej,
Co z chłodnych puchów utkała posłanie
Zniknionej ziemi, ani wśród tej drogi,
Do zatracenia podobnej odmętów,
Nie rozdarł ciszy żaden szmer ubogi,
I nawet echa dalekich lamentów
Nie biegły świadczyć o istnień ruinie,
Strąconych z życia powierzchni bez szczętów.
W tej niezmierzonej ciemności godzinie
Czasu już długa przeciekała wieczność,
A nieruchome nicestwa pustynie
Nie przyszła mierzyć codzienna słoneczność
Zwyczajnych światów, i noc nieskończona
Trwała - jak trwania ostatnia konieczność.
Zrazu myślałem, że mnie ból pokona,
Że mnie wstręt zdławi, a przestrach oniemi,
I że ta próżnia niebios potępiona,
Co bez powietrza zda się i bez ziemi,
Mnie w nieruchome opasawszy skręty,
Z cieniami tylko porówna czarnemi,
I że w tę straszną ponurość wsiąknięty
Utonę głucho bez łez i bez jęku,
Zaprzepaszczony i w mgły rozpierzchnięty.
Lecz i ten koniec nawet, pełen wdzięku
Wobec ohydy upiornego bytu,
Jak widmo z światów dobyte rozdźwięku,
Pierzchał przede mną wśród męczarń przesytu,
I wciąż płynąłem, jako rzecz bezwładna,
Przeciw ciemnemu nicestwa korytu.
Otucha mnie też nie karmiła zdradna,
Bom się czuł skonan - myślą pogrobową,
Dla której przyszłość nie świeci już żadna;
I całą przeszłość niosłem bezechową
Na barkach swoich - w kraje bezpowrotne,
Rozpamiętując jej umarłe słowo.
Dalej więc, przez te wybrzeża samotne,
Przez mgieł powodzie, przez zaspy śniegowe,
Przez niebios brudne plamy i przez błotne
Zacisza bagien, przez stepy jałowe,
Gorzkie jeziora, piaszczyste wydmuchy
Pędziłem - chmury roztrącając płowe.
Pytałem tylko siebie: Gdzie są duchy
Z rozbitych siedzib na wieki wyparte?
I zatraconych światów gdzie okruchy?
Wszystko zostałoż bez śladu zatarte?
I źadneź widmo nie przyjdzie mnie trwożyć,
Na swoje piersi wskazując rozdarte?
Z plemion, co jutra nie umiały dożyć,
Nie pozostałoź śladu nawet w próchnie,
Co bym na sercu swoim mógł położyć?
I żaden z lodów płomień nie wybuchnie,
Co by mi wskazał grobów tajne nory,
Gdzie ton harfowy padł - i w kirach głuchnie?
Źadneź się nawet nie zlęgną potwory
Z mętnych zapłodnień, zgnilizn i kałuży,
Co by przeznaczeń złamawszy zapory,
Powstały straszne wśród mogilnej burzy?
Ale nic - jedno, wielkie, uroczyste,
Co się nie błyska nawet i nie chmurzy,
Przestrzenie sobą wypełniło mgliste;
A jam je musiał, do dna mierząc wzrokiem,
Za swe dziedzictwo przyjąć - i wieczyste.
Krusząc się pod tym haniebnym wyrokiem,
Przypominałem stracone obrazy:
Gdy tęcze grały nad życia obłokiem,
Gdy nawet z łomów dźwigały się głazy,
A rozbujane w takt Amfionów pieśni,
Spełniały proroctw szalone rozkazy.
Przypominałem, jak szli ci boleśni,
Rozmiłowani w szumie gęstych borów,
Płaczących Dryjad kochankowie leśni,
Wrzosom rumianych użyczać kolorów,
Uśpione echa budzić z wschodem słońca,
Aby gemonie zyskać gladiatorów;
I w oczach moich gwiazda spadająca
Stopiła lawin zimowe obroże,
I poruszyła się fala milcząca,
I odsłoniła mi umarłych zorzę,
Co się na ciemnych rozpostarłszy sferach,
Usłała śmierci koralowe łoże;
I jako próchnik, błyszczący w eterach,
Rozbłękitniła grobów sen miesięczny,
Ledwie widzialny w gwiaździstych szpalerach.
Więc znów ujrzałem świat ten tyle wdzięczny!
W harmonii, wieczną uświęconej ciszą,
Tracący życia koloryt niezręczny -
I otrząśnięty z tych łez, które wiszą
Nad ziemskich piekieł nieustanną wrzawą,
Aż w sobie piorun dla nich wykołyszą.
Mieniąc się barwą opałów jaskrawą,
Stanął przede mną jak anioł, co klęknie
Ponad kołyską sierocą i łzawą
Patrzeć, czy serce dziecięcia nie pęknie;
A z róż niebiańskich niosąc mu kolędę,
Ani go zdziwi, ani też przelęknie.
Miłość ma swoją słoneczną legendę,
Co wspomnień zerwać nie daje łańcucha,
Mówiąc sierotom: "Ja, matka, przybędę
Słuchać tych żalów, których nikt nie słucha.
Nie wierzcie temu, że nas teraz dzieli
Nie zapełniona niczym przepaść głucha".
Więc i ja, z martwej podniesień topieli,
Kłamstwo zadałem śmiertelnej rozłące
I w to wierzyłem, co mówią anieli.
O jakież zdroje czyste i szemrzące
Wiosennych kwiatów podsycają wonność,
Między olchami ściekając po łące,
Melancholijną wierzb płaczących skłonność
Łagodząc najad pieszczonym językiem,
Głoszących ślubów przeżytych dozgonność;
I złotym jaskrów błyszczące płomykiem
Pomiędzy gaje biegną i ogrody
Prowadzić nocne rozmowy z słowikiem.
Ponad cichymi rozstawione wody,
Na wzgórzach, spiętych dzikiej róży krzewem,
Bieleją wiosek ubogie zagrody:
Kołyski marzeń dziecinnych, gdzie śpiewem
Porwane myśli lecą ponad błonie,
Ponad zielonym przyszłości zasiewem.
Ta niemowlęca świętość, co tu wionie,
Prześniła wieki czysta, nieskażona,
Jak perła w muszli zachowana łonie;
I nie wie nawet, gdzie jest pogrzebiona
Ciężka spuścizna, którą przyjąć trzeba,
Rzucając w ziemię ojczystą nasiona.
Dość jej na dzisiaj ojczystego nieba
I dymiącego ojcowizn ogniska,
Sosnowych borów i czarnego chleba.
Gaje i chaty! jasne zdrojowiska!
Zielone łąki, wysmukłe topole
I na rozstajnych drogach wśród urwiska
Omszone krzyże w cierniach! was, pacholę,
Widziałem w tęczy migającej rąbku,
A dziś was widzę strojne w aureolę.
O lilio czystych krynic! o gołąbku
Opróżnionego gniazda! drzewko krasne,
Wieńczony krwawą jagodą jarząbku!
Widzieć cię jeszcze, nim na wieki zasnę,
Ach! dozwoliły mi anioły złote,
I pod twe stopy rzucić serce własne.
Wy, cienie, w jasną odziane prostotę,
Coście rycerskiej zbyły się kolczugi,
A krwi rycerskiej lejecie szczodrotę!
Kapłany gruzów! twarde krzyża sługi!
Raz jeszcze padnę wśród was na kolana -
Zanim przekleństwo rzucę na wiek długi.
Przez niebo wasze dziś rozmiłowana,
Błądząca dusza zapomni o gniewie -
Bo ojców swoich szuka rozpłakana.
Wy jak cyprysy naszych pól - modrzewie,
Stoicie smutnie w opróchniałej korze,
W niezrozumiałym dziś gwarzące śpiewie.
Przy was mą harfę wędrowną położę,
Niechaj jęk wyda, strzaskana przez gromy,
Co w wieczność wasze wróci bez klątw może.
Lecz cicho teraz! Bo przez świątyń łomy
Widzę żałobny wpół, a wpół weselny,
Ciągnący orszak duchów mi znajomy,
Wzniosły i święty jako hymn kościelny,
Co się wylewa w ekstazie ofiary.
Czy prawdą jesteś, o ty nieśmiertelny
Zawiązku kwiatów niewygasłej wiary?
Co bez owoców z drzewa życia spadasz,
Jak niedośniony tryumf nocnej mary;
Lecz ani barwy wiosennej postradasz,
Ani cię splami rozpacz albo trwoga;
Ziemi ci braknie, lecz niebo posiadasz,
I tak ci przyszłość zaświatowa droga,
Że otrząśnięty w girlandach przedwcześnie,
Z ochotą lecisz kwitnąc w ręku Boga.
Prawdą, ach! dla mnie, co powtarzam pleśnie
Przebrzmiewające w tylu piersiach rannych,
Co m się obłąkał w ciemnościach i we śnie,
I tum was znalazł, w jutrzenkach porannych,
Przez Drogi Mlecznej zamgloną gwiaździstość,
W pragnieniach do was lecąc nieustannych.
Prawdą jest dla mnie ta dziewicza czystość,
Z którą płyniecie w światy idealne,
Jak meteorów różana ognistość.
Serca! grobowców prochami zapalne,
Anielskich kwiatów upojone wonią,
Ogniki tylko w cmentarzach widzialne...
Do was przychodzę z połamaną bronią
I z zasłoniętym rękami obliczem;
Z wami zgubiłem duszę - idę po nią...
Kwitnienie wasze będzie tajemniczem
Dla światów zgiętych nad codziennym plonem -
Lecz w opadnięciu cichem, ofiarniczem
Pod Chrystusowe nogi, wczesnym zgonem,
Spoczywa natchnień nieujęta siła,
Co świat nastraja nadzmysłowym tonem.
Cóż, że się w drżeniu eterów ukryła
I błądzi srebrna po księżyca sierpie?...
Do niej się będzie zwracać ziemska bryła
I brać swe blaski, nie wiedząc, skąd czerpie;
Aż zwyciężona zgryzotą duchową,
"Wstań, ideale! - zawoła - bo cierpię".
Tu przed oczami moimi na nowo
Widzę was wszystkich wieńczonych jemiołą,
Co jest odrodzeń godłem, jak w różową
Toniecie światłość, i wieśniacze sioło,
Niby betleemską narodzin stajenkę,
Rozpromieniacie gwiazdami wokoło.
O! stójcie jeszcze... lecz rajską jutrzenkę
Pokryła ciemność, lecąca w odmęty,
I położyła mi na duszy rękę -
Wtedy się chyląc z wolna jak kwiat ścięty,
Co kładzie twarz swą smutną na mchy rdzawe,
Jeszcze nie zeschły, ale już zwiędnięty,
Przybrałem cichą umarłych postawę,
I chciałem zabić myśl i zamknąć oczy
Na wszelką boleść i wstyd, i niesławę.
Gdy wtem mnie chmura ciemniejsza otoczy,
Z tej chmury skrzydeł wynurzy się dwoje
I mnie cudownym zjawiskiem zaskoczy;
Aż nagle chmurne odrzuciwszy zwoje,
Zstąpił przede mnie jakiś rycerz hardy,
W wieczyste duchów zaprawiony boje.
Jak płomień jasny, a jak marmur twardy,
Nieugiętością zbrojny, nie puklerzem,
Mierzył mnie wzrokiem spokojnej pogardy.
Dał mi znak, a jam powstał przed rycerzem,
Niewzruszoności dziwiąc się kamiennej,
Którą my, ludzie, za nieczułoić bierzem,
A którą, gdy duch napełni płomienny,
To jest królową światów, które kruszy,
Jedynie godną dzierżyć rząd niezmienny.
Ze czcią patrzałem, cichy syn pastuszy,
Na tę książęcą postać gromowładną -
Co się nie ugnie w gromach i nie ruszy,
Co nie rozbroi się litością żadną
I poty miecza do pochwy nie włoży,
Aż wyrok spełni nad tymi, co padną.
Poznałem, że to jest posłaniec boży,
Choć kto on, jeszcze nie odgadłem zrazu,
Wpółoślepiony blaskiem tamtej zorzy -
I tylko w jego źrenicach z topazu
Czytałem straszną, świat łamiącą siłę,
Której nie myśli braknie, lecz wyrazu.
Tak w dociekania pogrążeń zawiłe,
Straciłem z oczu, z serca i z pamięci
Teraźniejszości zniknioną mogiłę.
Jakby zgadując niewyraźne chęci,
Duch ten swój oddech w ludzkie ubrał słowa
I rzekł po trzykroć: "Przeklęci! przeklęci!
Przeklęci, których jutrzenka grobowa
Kołysze do snu, do łez i nicości
I żywcem w łonie potępionym chowa!
Dla takich Bóg sam nie znajdzie litości,
Bram im przyszłego życia nie otworzy
I twarz odwróci swoje od ich kości.
Bo kto do tyła duszę swą zuboży,
Że już z niej zetrze nieśmiertelne piętno
I dobrowolnie w prochach się położy,
Jak samobójca pierś splamiwszy smętną -
Wart, by go zdeptał praw skrzywdzonych mściciel,
I nawet pamięć jego będzie wstrętną.
Ja nie przychodzę jako pocieszyciel
Zatruwać przyszłość miłością zgnilizny,
Ale sąd niosę, wszechwładny niszczyciel -
A miecz wyroków, wolny od trucizny,
Jest obosiecznym i zadając ciosy
Zasklepia razem ciężkie wieków blizny.
Długo was pieścił Cherub złotowłosy
I nad lichymi próchnami się bawił,
Wmawiając wielkość w strzaskane kolosy,
A przecież z gruzów kolumn nie wystawił
I życia nie wlał w umęczone prochy,
Tylko je w tęczy krwawej przez świat spławił,
Mistyczną pieśnią napawając śpiochy,
A odurzone siedmiu niebios blaskiem,
Rzucił w ciemności ów aniołek płochy.
Ja więc przychodzę jako burza z trzaskiem
Deptać doszczętnie zgniecione owady,
Połowicznego istnienia obrazkiem
Zadowolone, byle ujść zagłady,
A życiu, które wyższych szczebli sięga,
Dziś krępujące usunąć zawady.
Oto jest moja tajemna potęga,
Co ma odnawiać bezpłodne ugory!
I oto jarzmo, w które ludy wprzęga!
Chodź za mną! W świat ten gnijący i chory,
Przez drogi pełne klątwy i rozpaczy,
Między skowane w łańcuchach upiory,
Pomiędzy również upiornych siepaczy,
Brodzących we krwi, którym wciąż się zdaje,
Ze o nich przyszłość świata się zahaczy.
Chodź za mną w znojów nieprzebranych kraje!
Lepsze są one niźli wyobraźni
Kłamliwych widzeń utracone raje;
Niech cię nie straszy długość ciężkiej kaźni,
Ani zasmuca wierzchnej pleśni zgniłość.
Stąpaj bez wspomnień, żalu i bojaźni
I zerwij dawną z grobami zażyłość,
I całą przeszłość marzeń chciej zostawić,
Aby cię znowu nie zbłąkała miłość.
To, co upadło, musi w rdzy się strawić
I pod martwości szatą taić skrycie,
Bez próżnych pokus, aby siebie zbawić;
Nie nadwątlone niczym nowe życie,
Któremu niańczy grób ten jak kołyska,
Nim niemowlęce odrzuci spowicie
I rzeczywistą siłę lotu zyska.
Niech więc nie jęczy cichy proch człowieczy
Pod stopą, co go depcze i uciska,
Bo odrodzenie światów ma na pieczy
I z woli Bożej zostaje deptany,
Która mu tryumf ojcostw zabezpieczy.
I ty więc losów nie pragnij odmiany,
Nie żądaj nigdy łaski ni przebaczeń".
"Kto ty? - spytałem - duchu niezbłagany!"
A on mi na to: "Jam anioł przeznaczeń".
Adam Asnyk
[Neapol, 8 styczeń 1865]
Czosnka
i jeszcze...
Anioł Śmierci
Moje życie straciło kolor.
Wszystko jest czarne.
Anioł Śmierci
przechodzi obok mnie obojętnie,
tylko spojrzał na mnie swoim kłującym wzrokiem i pozostawił lekkie ukłucie
w mym kamiennym sercu.
Cały mój świat jest teraz
pokryty czarną kopułą
przez którą nie przedostaje się
najmniejszy promyk szczęścia.
Siedzę w swoim świecie...sama...
nie ma w nim nikogo
oprócz mnie i Anioła Śmierci.
Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień,
w którym przyjdzie mój czas,
aby odejść z tego piekła...
Aniele Śmierci weź mnie ze sobą...
Anioł Śmierci
Moje życie straciło kolor.
Wszystko jest czarne.
Anioł Śmierci
przechodzi obok mnie obojętnie,
tylko spojrzał na mnie swoim kłującym wzrokiem i pozostawił lekkie ukłucie
w mym kamiennym sercu.
Cały mój świat jest teraz
pokryty czarną kopułą
przez którą nie przedostaje się
najmniejszy promyk szczęścia.
Siedzę w swoim świecie...sama...
nie ma w nim nikogo
oprócz mnie i Anioła Śmierci.
Mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień,
w którym przyjdzie mój czas,
aby odejść z tego piekła...
Aniele Śmierci weź mnie ze sobą...
Oj tak, coraz lepiej
Ballada o prawdziwej krwi
Wojaczek Rafał
nie ciemna ani plemienna
niepobożna krew się czołga
nie podległa gazom watom
plastrom bandażom księżycom
niezależna od postrzałów
ran ciętych szarpanych kłutych
bielmooka lecz widząca
jasno owa siostra słońca
nie miesięczna nieustanna
niczym niepohamowana
nie struga nie rzeka nawet
nie mierzyć jej oceanem
nie kobieca i nie męska
ani czarna krew dziewczęca
nie tętnicza ani żylna
nie sterylna ani krwawa
bezbolesna i nie w wiadrze
nie w szpitalu ani w rzeźni
nie na polu bitwy także
nie na żadnym prześcieradle
bowiem nie ta oswojona
krew co w klatce pulsu mieszka
regulaminowi serca
posłuszna oraz wymierna
nie ta która cieknie z wargi
przegryzionej przy orgazmie
nie ta którą wieprze broczą
na użytek kaszanki
także nie almanachowa
krew błękitna nie plebejska
nie aryjska nie żydowska
niewinna czy chrystusowa
nie dekoracyjna cyfra
ozdobnik z cudzego snu
ukradziony przez poetę
na użytek poematu
ale krew co bez sztandaru
taborów i awangardy
bez posłów listów żelaznych
czy uwierzytelniających
bez wywiadu kontrwywiadu
oraz wojowniczych not
bez reklamy prasy sławy
lekarza i markietanki
co to ustalony front
nie wiedząc lecz wiedząc: pełzać
nieprzetartym duktem nieba
trzeba nieprzerwanie wciąż
więc czołgając się cierpliwie
bo cóż ją obchodzi czas
żywiąc się igliwiem gwiazd
poszerza swoją dziedzinę
Ballada o prawdziwej krwi
Wojaczek Rafał
nie ciemna ani plemienna
niepobożna krew się czołga
nie podległa gazom watom
plastrom bandażom księżycom
niezależna od postrzałów
ran ciętych szarpanych kłutych
bielmooka lecz widząca
jasno owa siostra słońca
nie miesięczna nieustanna
niczym niepohamowana
nie struga nie rzeka nawet
nie mierzyć jej oceanem
nie kobieca i nie męska
ani czarna krew dziewczęca
nie tętnicza ani żylna
nie sterylna ani krwawa
bezbolesna i nie w wiadrze
nie w szpitalu ani w rzeźni
nie na polu bitwy także
nie na żadnym prześcieradle
bowiem nie ta oswojona
krew co w klatce pulsu mieszka
regulaminowi serca
posłuszna oraz wymierna
nie ta która cieknie z wargi
przegryzionej przy orgazmie
nie ta którą wieprze broczą
na użytek kaszanki
także nie almanachowa
krew błękitna nie plebejska
nie aryjska nie żydowska
niewinna czy chrystusowa
nie dekoracyjna cyfra
ozdobnik z cudzego snu
ukradziony przez poetę
na użytek poematu
ale krew co bez sztandaru
taborów i awangardy
bez posłów listów żelaznych
czy uwierzytelniających
bez wywiadu kontrwywiadu
oraz wojowniczych not
bez reklamy prasy sławy
lekarza i markietanki
co to ustalony front
nie wiedząc lecz wiedząc: pełzać
nieprzetartym duktem nieba
trzeba nieprzerwanie wciąż
więc czołgając się cierpliwie
bo cóż ją obchodzi czas
żywiąc się igliwiem gwiazd
poszerza swoją dziedzinę
- Czosnek
- Krwiopijca
- Posty: 1324
- Rejestracja: 12 lut 2007, o 18:23
- Płeć: Kobieta
- Lokalizacja: okolice Warszawy
Hmm...
Młodemu naukowcowi (Alfredowi) ostatnie wydarzenia nie dają spokoju. Pod oknem Sary śpiewa tęskną pieśń, lecz jego ukochanej nie ma w pokoju. Spotyka ją w ogrodzie...
TAM JEST SWOBODA
("mjuzikhol" TANIEC WAMPIRÓW)
ALFRED:
Jaki dobry los
Wiódł mnie tyle długich dni
Bym ją znalazł nagle tu
Pod dachem tym
Saro, pokaż się
Zechciej tylko wyjrzeć z okna
Stoję pod księżycem
Marząc o spojrzeniu twym
SARA:
Zaraz zbudzisz cały dom
Proszę, cicho bądź
Papa będzie zły
ALFRED:
Zwidy chyba mam
SARA:
Znowu idzie noc
ALFRED:
Razem sam na sam
SARA:
A ja mam już dość
ALFRED:
Co za szczęście!
SARA:
Nie mów nikomu
ALFRED:
Razem nareszcie!
SARA:
Wyrwać się z domu...
Tam jest swoboda
Horyzont to niewoli kres
Tam jest mój cel
Gdzie prawdziwy cud możliwy jest
ALFRED:
Odtąd nie rozłączy nas nic
Bo we dwoje pokonamy przeszkody
Ja i ty
Ty i ja
Uniesiemy się
Aż do gwiazd!
Tam jest swodoba
Nadzieja, której tu nam brak
Tam jest pogoda
Tam czeka na nas lepszy świat...
ALFRED, SARA:
Tam życie ma inny smak...
SARA:
Romantycznie zaczyna się noc
Lecz niestety, dziś jestem zajęta
Do pół drogi odprowadź mnie stąd
Lecz to sekret
I o tym pamiętaj
ALFRED:
Dokąd chcesz iść?
SARA:
Nie powiem i już
ALFRED:
Nie idź przez las
SARA:
Czy obleciał cię tchórz?
ALFRED:
Taka ciemność i ziąb
SARA:
Nie przeszkadza mi to
ALFRED:
Łatwo tam zgubić się
SARA:
Droga znana mi jest
ALFRED:
Może pożreć cię wilk
SARA:
Tutaj nuda doskwiera mi!
ALFRED, SARA:
Tam jest swoboda
I każdy wolny wybór ma
Tam jest pogoda
I szczęście co bez końca trwa
Tam życie ma
Inny smak...
Dziewczyna zbywa Alfreda i ... znajduje prezent od Wampira - Księcia Von Krolocka - parę czerwonych trzewików... (ale o tym już było w innym temacie )
Młodemu naukowcowi (Alfredowi) ostatnie wydarzenia nie dają spokoju. Pod oknem Sary śpiewa tęskną pieśń, lecz jego ukochanej nie ma w pokoju. Spotyka ją w ogrodzie...
TAM JEST SWOBODA
("mjuzikhol" TANIEC WAMPIRÓW)
ALFRED:
Jaki dobry los
Wiódł mnie tyle długich dni
Bym ją znalazł nagle tu
Pod dachem tym
Saro, pokaż się
Zechciej tylko wyjrzeć z okna
Stoję pod księżycem
Marząc o spojrzeniu twym
SARA:
Zaraz zbudzisz cały dom
Proszę, cicho bądź
Papa będzie zły
ALFRED:
Zwidy chyba mam
SARA:
Znowu idzie noc
ALFRED:
Razem sam na sam
SARA:
A ja mam już dość
ALFRED:
Co za szczęście!
SARA:
Nie mów nikomu
ALFRED:
Razem nareszcie!
SARA:
Wyrwać się z domu...
Tam jest swoboda
Horyzont to niewoli kres
Tam jest mój cel
Gdzie prawdziwy cud możliwy jest
ALFRED:
Odtąd nie rozłączy nas nic
Bo we dwoje pokonamy przeszkody
Ja i ty
Ty i ja
Uniesiemy się
Aż do gwiazd!
Tam jest swodoba
Nadzieja, której tu nam brak
Tam jest pogoda
Tam czeka na nas lepszy świat...
ALFRED, SARA:
Tam życie ma inny smak...
SARA:
Romantycznie zaczyna się noc
Lecz niestety, dziś jestem zajęta
Do pół drogi odprowadź mnie stąd
Lecz to sekret
I o tym pamiętaj
ALFRED:
Dokąd chcesz iść?
SARA:
Nie powiem i już
ALFRED:
Nie idź przez las
SARA:
Czy obleciał cię tchórz?
ALFRED:
Taka ciemność i ziąb
SARA:
Nie przeszkadza mi to
ALFRED:
Łatwo tam zgubić się
SARA:
Droga znana mi jest
ALFRED:
Może pożreć cię wilk
SARA:
Tutaj nuda doskwiera mi!
ALFRED, SARA:
Tam jest swoboda
I każdy wolny wybór ma
Tam jest pogoda
I szczęście co bez końca trwa
Tam życie ma
Inny smak...
Dziewczyna zbywa Alfreda i ... znajduje prezent od Wampira - Księcia Von Krolocka - parę czerwonych trzewików... (ale o tym już było w innym temacie )
Czosnka
- Fumiko
- Major Nocarzy
- Posty: 956
- Rejestracja: 20 mar 2007, o 16:17
- Płeć: Kobieta
- Lokalizacja: Virtual Reality
To ja wam dam zagadkę: mi osobiście się ten tekst (z pewnej piosenki) skojarzył z wampirami z Nocarza i Renegata. Zgadniecie co to? Zamieszczam fragment, żeby nie było za łatwo... Jak ktoś zgadnie, wrzucę całość.
You wanted riches and license to kill
You got poverty and then you got ill
You got poor and you lost your will
All your dreams unfulfilled
I get my kicks when you blow your fuse
No-one got killed but that's no excuse
Hands up, I let you know when it's done
I've got the only gun
You wanted riches and license to kill
You got poverty and then you got ill
You got poor and you lost your will
All your dreams unfulfilled
I get my kicks when you blow your fuse
No-one got killed but that's no excuse
Hands up, I let you know when it's done
I've got the only gun
Let the revels begin
Let the fire be started
We're dancing for the restless and the broken-hearted
Nocarski wydział PsyOps zaprasza do służby...
Let the fire be started
We're dancing for the restless and the broken-hearted
Nocarski wydział PsyOps zaprasza do służby...
heh...Fumiko, nie mam pojęcia
A tu kolejna dawka poezji :
Na Widok Anioła
kiedy nadzieje już umarły
kiedy śmierć bała tak blisko
kiedy w świecie mroku
zgubiłem drogę swą
kiedy serce me już umarło
wtedy ujrzałem ciebie
sprawiłaś że nadzieja wróciła
że serce me zabiło raz jeszcze
widziałem cię i pokochałem
i teraz w świecie mroku
szukam ciebie
szukam tej co sprawiła że
jeszcze raz poczułem
szczęście w sercu mym
lecz ona odeszła
i już nigdy nie zobaczę jej
a moje serce już nigdy nie zabije
pogrąży się i umrze
na wieczność
tak samo jak ja ...
A tu kolejna dawka poezji :
Na Widok Anioła
kiedy nadzieje już umarły
kiedy śmierć bała tak blisko
kiedy w świecie mroku
zgubiłem drogę swą
kiedy serce me już umarło
wtedy ujrzałem ciebie
sprawiłaś że nadzieja wróciła
że serce me zabiło raz jeszcze
widziałem cię i pokochałem
i teraz w świecie mroku
szukam ciebie
szukam tej co sprawiła że
jeszcze raz poczułem
szczęście w sercu mym
lecz ona odeszła
i już nigdy nie zobaczę jej
a moje serce już nigdy nie zabije
pogrąży się i umrze
na wieczność
tak samo jak ja ...
I coś o Wampirach
"Oddech Wampira"
kiedy spijam krew z ust twych
kiedy ty w ramionach mych
cały świat pogrąża się
gaśnie i wypala bo
poza tobą nie ma nic
wszystko oddam bym kolejny raz
poczuć krwi twej smak
to uczucie dziwne tak
kiedy wampirza natura ma
w twej niewinności zakochana
do obłędów zmysłów doprowadzana
kiedy ja i ty pogrążamy się
w mrokach miłości swej
po ostatni oddech kochamy się
czas staje by uczcić chwile te
gdy spotkania nadejdzie czas
do końca świata ty i ja
i nie tylko:
"Krzyk I"
sny we krwi skąpane
marzenia sponiewierane
dusza czarna w mroku ukryta
a serce skamieniałe
uczucia znikają
pragnienie pogłębiają
pogrążam się w mroku
ale jeszcze krzyczę
wołam lecz mój głos cichnie
cichnie w mroku
i tak mnie nikt nie słucha
nikt nie widzi że
mój czas kończy się
bo gdy w mroku utopie się
nikt nie pozna mnie
"Noc Wilka"
czuje jak ogarniasz mnie
czuje wszystko czego chcesz
wtedy widzę jak mgła nocy
rozprasza się
widzę to co chcę
ciało me zmienia się
nie śmiertelna wtedy płynie
w mych żyłach krew
lecz ta jedna noc nie wystarcza mi
chce czuć to z nadejściem
matki mej nocy
tylko ona rozumie mnie
w niej jestem tym czym chce
ona ochrania mnie
w niej ma moc tkwi
gdy srebrny księżyc w pełni
na nieboskłonie świeci
bestia we mnie budzi się
teraz tego bardzo chcę
byś obudził we mnie się
"Mrok"
mrok ogarnął serce moje
zniszczył dusze zmienił w pył
myśli moje pala się
ogniem bólu i zniszczenia
oczy me nie widzą nic
prócz przeszłości cierpienia
ciało me spętane zniszczone
sponiewierane
więzami tej co się zwie
za każdym razem gdy
słyszę imię te
na dźwięk liter
kłaniam z bólu się
jak by tysiące igieł
raniły serce moje
które zamyka się by
nie krwawić od ran
które tworzą się
na imienia jej dźwięk
"Oddech Wampira"
kiedy spijam krew z ust twych
kiedy ty w ramionach mych
cały świat pogrąża się
gaśnie i wypala bo
poza tobą nie ma nic
wszystko oddam bym kolejny raz
poczuć krwi twej smak
to uczucie dziwne tak
kiedy wampirza natura ma
w twej niewinności zakochana
do obłędów zmysłów doprowadzana
kiedy ja i ty pogrążamy się
w mrokach miłości swej
po ostatni oddech kochamy się
czas staje by uczcić chwile te
gdy spotkania nadejdzie czas
do końca świata ty i ja
i nie tylko:
"Krzyk I"
sny we krwi skąpane
marzenia sponiewierane
dusza czarna w mroku ukryta
a serce skamieniałe
uczucia znikają
pragnienie pogłębiają
pogrążam się w mroku
ale jeszcze krzyczę
wołam lecz mój głos cichnie
cichnie w mroku
i tak mnie nikt nie słucha
nikt nie widzi że
mój czas kończy się
bo gdy w mroku utopie się
nikt nie pozna mnie
"Noc Wilka"
czuje jak ogarniasz mnie
czuje wszystko czego chcesz
wtedy widzę jak mgła nocy
rozprasza się
widzę to co chcę
ciało me zmienia się
nie śmiertelna wtedy płynie
w mych żyłach krew
lecz ta jedna noc nie wystarcza mi
chce czuć to z nadejściem
matki mej nocy
tylko ona rozumie mnie
w niej jestem tym czym chce
ona ochrania mnie
w niej ma moc tkwi
gdy srebrny księżyc w pełni
na nieboskłonie świeci
bestia we mnie budzi się
teraz tego bardzo chcę
byś obudził we mnie się
"Mrok"
mrok ogarnął serce moje
zniszczył dusze zmienił w pył
myśli moje pala się
ogniem bólu i zniszczenia
oczy me nie widzą nic
prócz przeszłości cierpienia
ciało me spętane zniszczone
sponiewierane
więzami tej co się zwie
za każdym razem gdy
słyszę imię te
na dźwięk liter
kłaniam z bólu się
jak by tysiące igieł
raniły serce moje
które zamyka się by
nie krwawić od ran
które tworzą się
na imienia jej dźwięk
- Czosnek
- Krwiopijca
- Posty: 1324
- Rejestracja: 12 lut 2007, o 18:23
- Płeć: Kobieta
- Lokalizacja: okolice Warszawy
To może coś z Młodej Polski...
Jan Kasprowicz
Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach
1
W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,
Gdzie pawiookie drzemią stawy,
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska.
U stóp mu bujne rosną trawy,
Bokiem się piętrzy turnia śliska,
Kosodrzewiny wężowiska
Poobszywały głaźne ławy...
Samotny, senny, zadumany,
Skronie do zimnej tuli ściany,
Jakby się lękał tchnienia burzy.
Cisza... O liście wiatr nie trąca,
A tylko limba próchniejąca
Spoczywa obok krzaku róży.
2
Słońce w niebieskim lśni krysztale,
Światłością stały się granity,
Ciemnosmreczyński las spowity
W bladobłękitne, wiewne fale.
Szumna siklawa mknie po skale,
Pas rozwijając srebrnolity,
A przez mgły idą, przez błękity,
Jakby wzdychania, jakby żale.
W skrytych załomach, w cichym schronie,
Między graniami w słońcu płonie,
Zatopion w szum, krzak dzikiej róży...
Do ścian się tuli, jakby we śnie,
A obok limbę toczą pleśnie,
Limbę, zwaloną tchnieniem burzy.
3
Lęki! wzdychania! rozżalenia,
Przenikające nieświadomy
Bezmiar powietrza... Hen! na złomy,
Na blaski turnic, na ich cienia
Stado się kozic rozprzestrzenia;
Nadziemskich lotów ptak łakomy
Rozwija skrzydeł swych ogromy,
Świstak gdzieś świszcze spod kamienia.
A między zielska i wykroty,
Jak lęk, jak żal, jak dech tęsknoty,
Wtulił się krzak dzikiej róży.
Przy nim, ofiara, ach! zamieci,
Czerwonym próchnem limba świeci,
Na wznak rzucona świstem burzy...
4
O rozżalenia! o wzdychania!
O tajemnicze, dziwne lęki!...
Ziół zapachniały świeże pęki
Od niw liptowskich, od Krywania.
W dali echowe słychać grania:
Jakby nie z tego świata dźwięki
Płyną po rosie, co hal miękki
Aksamit w wilgną biel osłania.
W seledyn stroją się niebiosy,
Wilgotna biel wieczornej rosy
Błyszczy na kwieciu dzikiej róży.
A cichy powiew krople strąca
Na limbę, co tam próchniejąca
Leży, zwalona wiewem burzy...
-------------------------------------------
I gratis od firmy:
"Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach" - cykl czterech sonetów łączących impresjonizm (ten sam krajobraz w różnych porach dnia opisany poprzez subtelne wrażenia zmysłowe) z symbolizmem (kontrastowo zestawione: róża - życie, młodość, zdrowie, siła, hart, piękno i limba - przemijanie, śmierć, starość, choroba, kruchość, słabość, brzydota).
Jan Kasprowicz
Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach
1
W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,
Gdzie pawiookie drzemią stawy,
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska.
U stóp mu bujne rosną trawy,
Bokiem się piętrzy turnia śliska,
Kosodrzewiny wężowiska
Poobszywały głaźne ławy...
Samotny, senny, zadumany,
Skronie do zimnej tuli ściany,
Jakby się lękał tchnienia burzy.
Cisza... O liście wiatr nie trąca,
A tylko limba próchniejąca
Spoczywa obok krzaku róży.
2
Słońce w niebieskim lśni krysztale,
Światłością stały się granity,
Ciemnosmreczyński las spowity
W bladobłękitne, wiewne fale.
Szumna siklawa mknie po skale,
Pas rozwijając srebrnolity,
A przez mgły idą, przez błękity,
Jakby wzdychania, jakby żale.
W skrytych załomach, w cichym schronie,
Między graniami w słońcu płonie,
Zatopion w szum, krzak dzikiej róży...
Do ścian się tuli, jakby we śnie,
A obok limbę toczą pleśnie,
Limbę, zwaloną tchnieniem burzy.
3
Lęki! wzdychania! rozżalenia,
Przenikające nieświadomy
Bezmiar powietrza... Hen! na złomy,
Na blaski turnic, na ich cienia
Stado się kozic rozprzestrzenia;
Nadziemskich lotów ptak łakomy
Rozwija skrzydeł swych ogromy,
Świstak gdzieś świszcze spod kamienia.
A między zielska i wykroty,
Jak lęk, jak żal, jak dech tęsknoty,
Wtulił się krzak dzikiej róży.
Przy nim, ofiara, ach! zamieci,
Czerwonym próchnem limba świeci,
Na wznak rzucona świstem burzy...
4
O rozżalenia! o wzdychania!
O tajemnicze, dziwne lęki!...
Ziół zapachniały świeże pęki
Od niw liptowskich, od Krywania.
W dali echowe słychać grania:
Jakby nie z tego świata dźwięki
Płyną po rosie, co hal miękki
Aksamit w wilgną biel osłania.
W seledyn stroją się niebiosy,
Wilgotna biel wieczornej rosy
Błyszczy na kwieciu dzikiej róży.
A cichy powiew krople strąca
Na limbę, co tam próchniejąca
Leży, zwalona wiewem burzy...
-------------------------------------------
I gratis od firmy:
"Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach" - cykl czterech sonetów łączących impresjonizm (ten sam krajobraz w różnych porach dnia opisany poprzez subtelne wrażenia zmysłowe) z symbolizmem (kontrastowo zestawione: róża - życie, młodość, zdrowie, siła, hart, piękno i limba - przemijanie, śmierć, starość, choroba, kruchość, słabość, brzydota).
Czosnka
Morgul
Oczy zalało łzą
szkarłatem, najczystszą krwią
Zachłannie szkarłat ten chłepczesz
diable, co do ucha mi szepczesz
Deszcz się zerwał
wichura, rozbrzmiał hejnał
Ozwał się cmentarz
jakiż wicher Cię przypędza?
Wkrótce umrę, ma historia nieznana
W pustkę się oddam, gdyż nie mam pana
Płomyka mi nie zapalą
nie okryłem się żadną chwałą
Jedynie kochałem
wciąż kocham - i duszą, i ciałem
Zagrają trąby anielskie
przybędzie wreszcie nasienie diabelskie...
Oczy zalało łzą
szkarłatem, najczystszą krwią
Zachłannie szkarłat ten chłepczesz
diable, co do ucha mi szepczesz
Deszcz się zerwał
wichura, rozbrzmiał hejnał
Ozwał się cmentarz
jakiż wicher Cię przypędza?
Wkrótce umrę, ma historia nieznana
W pustkę się oddam, gdyż nie mam pana
Płomyka mi nie zapalą
nie okryłem się żadną chwałą
Jedynie kochałem
wciąż kocham - i duszą, i ciałem
Zagrają trąby anielskie
przybędzie wreszcie nasienie diabelskie...
Diabeł
Naprawdę nie rozumiem dlaczego tak się stało
Diable tobie wciąz było jest i będzie mało
Zabił się chłopak miał zaledwie 17 lat
Zastanawiam sie kto tak dziwnie poukładał ten świat
Diable dlaczego coraz wiecej osób zabierasz
Powiedz co masz z tego ze tak krwawe zniwo zbierasz
Wzywasz jednego po drugim na śmierć skazanego
To jest twoja gra śmierci zaczynasz od najsłabszego
Znów ktos ci uległ młoda dziewczyna 16 lat
Najgorsze jest to ze bez niej poradzi sobie świat
Kto będzie następny jaka jest twoja wola
Teraz juz wiem to bede ja słyszę twój głos który mnie woła...
Naprawdę nie rozumiem dlaczego tak się stało
Diable tobie wciąz było jest i będzie mało
Zabił się chłopak miał zaledwie 17 lat
Zastanawiam sie kto tak dziwnie poukładał ten świat
Diable dlaczego coraz wiecej osób zabierasz
Powiedz co masz z tego ze tak krwawe zniwo zbierasz
Wzywasz jednego po drugim na śmierć skazanego
To jest twoja gra śmierci zaczynasz od najsłabszego
Znów ktos ci uległ młoda dziewczyna 16 lat
Najgorsze jest to ze bez niej poradzi sobie świat
Kto będzie następny jaka jest twoja wola
Teraz juz wiem to bede ja słyszę twój głos który mnie woła...
Jak już było o diable to i jeszcze to tu dam...
"...Mój Ostatni Oddech..."
Unoszę się na wietrze...
Twoje złote oczy penetrują moje martwe wnętrze...
Me czarne łzy wtapiają się w powietrze...
Czy słyszysz moje wołanie?
Czy czujesz mnie w swoich ramionach?
...wkrótce ujrzysz czarny popiół...
...który po mnie pozostanie...
Wstrzymuję swój ostatni oddech...
...bezpieczny wewnątrz mnie...
...stłumiony przez lęk...
...który mnie niszczyć śmie...
...porwany przez tornado chaosu nagle...
Krwawiąc krzyczę...
...przyjdź i uwolnij mnie stąd mój diable...
Zagubiony w ciemnym lesie...
...znajdź mnie...
niech chłodny wiatr Cię do mnie przyniesie...
...uwieziony w pustym drzewie...
uwolnij mnie...
...a cierpienie, które we mnie drzemie...
zniszcz je...
Jesteś już blisko...
...nie odchodź...
...w Twoich złotych oczach płonie moje ognisko...
Zasypiając na moim zimnym płaszczu...
...wołasz mnie...
...wołasz mnie zanikając w czerń...
Tonę w kałuży mroku...
...coraz bardziej w samotności pogrążając się...
"...Mój Ostatni Oddech..."
Unoszę się na wietrze...
Twoje złote oczy penetrują moje martwe wnętrze...
Me czarne łzy wtapiają się w powietrze...
Czy słyszysz moje wołanie?
Czy czujesz mnie w swoich ramionach?
...wkrótce ujrzysz czarny popiół...
...który po mnie pozostanie...
Wstrzymuję swój ostatni oddech...
...bezpieczny wewnątrz mnie...
...stłumiony przez lęk...
...który mnie niszczyć śmie...
...porwany przez tornado chaosu nagle...
Krwawiąc krzyczę...
...przyjdź i uwolnij mnie stąd mój diable...
Zagubiony w ciemnym lesie...
...znajdź mnie...
niech chłodny wiatr Cię do mnie przyniesie...
...uwieziony w pustym drzewie...
uwolnij mnie...
...a cierpienie, które we mnie drzemie...
zniszcz je...
Jesteś już blisko...
...nie odchodź...
...w Twoich złotych oczach płonie moje ognisko...
Zasypiając na moim zimnym płaszczu...
...wołasz mnie...
...wołasz mnie zanikając w czerń...
Tonę w kałuży mroku...
...coraz bardziej w samotności pogrążając się...
- Czosnek
- Krwiopijca
- Posty: 1324
- Rejestracja: 12 lut 2007, o 18:23
- Płeć: Kobieta
- Lokalizacja: okolice Warszawy
He he ... O Diable...
... ale nie tylko...
Anioł i Diabeł
Idzie Diabeł ścieżką krzywą pełen myśli złych.
Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt.
Słońce praży go od rana, wiatr gorący dmucha,
Diabeł się z pragnienia słania w ten piekielny upał.
Idzie Anioł wśród zieleni, dobrze mu się wiedzie.
Pełno drobnych ma w kieszeni i przyjaciół wszędzie.
Nagle przystanęli obaj na drodze pod śliwką,
Zobaczyli, że im browar wyrósł naprzeciwko.
Nie ma szczęścia na tym świecie ni sprawiedliwości.
Anioł pije piwo trzecie, Diabeł mu zazdrości.
Rzecze Diabeł: "Postaw kufla, Bóg Ci wynagrodzi,
My, artyści, w taki upał żyć musimy w zgodzie."
Na to Anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem,
I powiada: "Dam Ci dychę w zamian za twą duszę".
Musiał Diabeł Aniołowi grzeszną duszę sprzedać,
I stworzyli sobie piekło z odrobiną nieba...
... ale nie tylko...
Anioł i Diabeł
Idzie Diabeł ścieżką krzywą pełen myśli złych.
Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt.
Słońce praży go od rana, wiatr gorący dmucha,
Diabeł się z pragnienia słania w ten piekielny upał.
Idzie Anioł wśród zieleni, dobrze mu się wiedzie.
Pełno drobnych ma w kieszeni i przyjaciół wszędzie.
Nagle przystanęli obaj na drodze pod śliwką,
Zobaczyli, że im browar wyrósł naprzeciwko.
Nie ma szczęścia na tym świecie ni sprawiedliwości.
Anioł pije piwo trzecie, Diabeł mu zazdrości.
Rzecze Diabeł: "Postaw kufla, Bóg Ci wynagrodzi,
My, artyści, w taki upał żyć musimy w zgodzie."
Na to Anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem,
I powiada: "Dam Ci dychę w zamian za twą duszę".
Musiał Diabeł Aniołowi grzeszną duszę sprzedać,
I stworzyli sobie piekło z odrobiną nieba...
Czosnka